Mam na myśli sytuację, gdy rodzice mieszkają oddzielnie i jeden z nich ma pełną władzę rodzicielską, a drugi właśnie ograniczoną (najczęściej do współdecydowania o istotnych sprawach dziecka).
„Ograniczenie władzy rodzicielskiej” brzmi rzeczywiście niedobrze i nietrudno mi zrozumieć, dlaczego bywa to odbierane jako swego rodzaju kara.
Tymczasem tak nie jest.
Jest to praktyczne rozwiązanie umożliwiające rodzicowi, z którym dziecko na stałe mieszka, samodzielne podejmowanie bieżących decyzji.
Wyobraź sobie np. sytuację, gdy rodzice mieszkają daleko od siebie – w innych miastach, czy wręcz w innych państwach. Albo rodzic, z którym dziecko nie mieszka na stałe jest marynarzem, kierowcą zawodowym, podróżnikiem.. krótko mówiąc nie jest dostępny na co dzień. A tu trzeba podpisać zgodę na wyjście dzieci z przedszkolem do zoo, na opublikowanie zdjęcia dziecka w gazetce szkolnej, na udział w szkolnym programie „Bezpieczny Puchatek”. Trzeba zdecydować, czy kupić estetyczną piżamkę z króliczkiem, czy okropną dwa razy droższą z disneyowskimi księżniczkami oraz czy obciąć grzywkę, czy może jednak zapuścić…
I jak tu teraz uzyskiwać za każdym razem zgodę i wypracowywać wspólne stanowisko?
Jeśli Twoja władza rodzicielska jest „ograniczona do współdecydowania o istotnych sprawach dziecka” oznacza to, że nie będziesz pominięty przy tych właśnie istotnych decyzjach – do jakiej szkoły zapisać dziecko, czy usunąć mu trzeci migdałek, czy pozwolić mu na samodzielny wyjazd na obóz itp. A na co dzień, ze względów praktycznych, szereg mniej lub bardziej ważnych decyzji podejmie drugi rodzic.
I jeszcze taka refleksja na koniec – „władza rodzicielska” tak naprawdę niewiele na wspólnego z władzą. To określenie nie jest najszczęśliwsze, bo władza to coś, o co się walczy. Tymczasem, władza rodzicielska to w gruncie rzeczy przede wszystkim odpowiedzialność i obowiązki – wychowywania, odpowiedniego kierowania dzieckiem, troski o jego wszechstronny rozwój, przygotowania do dorosłego życia.