Czasem śledzę sobie, na co klikacie i sprawdzam, czy podane linki nadal działają… no i cóż, niestety okazało się, że link do wpisu gościnnego w Składzie Dobrych Wartości prowadzi do chińskich znaczków. Nie wiem, co się stało z nimi, ale ponieważ to, co miałam do powiedzenia jest nadal ważne, wklejam tamten artykuł tu:
Wokół mediacji w sprawach rozwodowych narosło wiele mitów. Czas je obalić.
MIT 1 – Celem mediacji w sprawach rozwodowych jest pogodzenie się (mediacja to forma terapii małżeńskiej).
Owszem, może być i tak, że w toku mediacji dojdziecie do wniosku, że jest jeszcze co ratować. Wówczas warto dać sobie szansę i podjąć taką próbę, zapewne warto skorzystać z pomocy i udać się na terapię. Natomiast mediacja to nie terapia, a mediator to nie terapeuta. Nawet jeśli jest akurat z wykształcenia psychologiem.
Natomiast wiele, jeśli nie większość mediacji „okołorozwodowych” dotyczy nie ewentualnego pogodzenia się, lecz omówienia wszystkich praktycznych kwestii związanych z rozwodem. A naprawdę jest o czym rozmawiać, zwłaszcza jeśli macie wspólne dzieci, a także jeśli macie do rozwiązania kwestie majątkowe.
W ubiegłym tygodniu uczestniczyłam w sprawie rozwodowej, która trwała ok. 30 minut, wszystko odbywało się spokojnie, rozwodzący się małżonkowie wyrażali się o sobie bez emocji (choć emocje rzecz jasna były, zawsze są), z szacunkiem. A co najważniejsze, byli zgodni we wszystkich kwestiach – winy rozkładu pożycia, władzy rodzicielskiej nad wspólnym dzieckiem, alimentów, kontaktów. Sąd po prostu zatwierdził ich propozycję co do sposobu zakończenia małżeństwa nadając jej formę wyroku.
Wiesz dlaczego tak to wyglądało? Bo zaczęli od mediacji. Podczas spotkań mediacyjnych mieli czas i przestrzeń do tego, by w sprzyjających warunkach rozważyć różne możliwości poukładania swoich spraw po rozwodzie. To tam przetoczyły się emocje. Tam mieli możliwość przedstawić swój punkt widzenia.
W rezultacie pozew do sądu to była już tylko formalność, a o wszystkich istotnych sprawach zdecydowali sami, uwzględniając swoją jedyną i niepowtarzalną sytuację, zamiast oddawać je do rozstrzygnięcia obcym osobom.
MIT 2 – Na mediację warto iść tylko wtedy, gdy jestem na przegranej pozycji.
Po pierwsze, warto zadać pytanie, co to jest WYGRANA, w przypadku sprawy rozwodowej… Oczywiście w klasycznym, procesowym znaczeniu, jest to jasne i nie ma o czym dywagować. Sprawa wygrana jest wtedy, gdy sąd uwzględnił wszystkie nasze roszczenia.
Natomiast naprawdę bardzo warto przygotowując się do sprawy rozwodowej spojrzeć na to nieco inaczej.
Widzieć wygraną w tym, że podczas sprawy rozwodowej nie miało miejsce dodatkowe zadawanie sobie ran. Sam rozwód jest wystarczająco trudnym przeżyciem, by jeszcze dodawać do tego ciężki proces. Żadna z osób które przeprowadzałam przez rozwód, a było ich niemało, nie była tym faktem zachwycona. Ponoć jest moda na świętowanie rozwodu, ale ja ni spotkałam nikogo, kto by się z rozwodu cieszył. Owszem, czasem jest ulga, jeśli była to wyjątkowo trudna, raniąca relacja. Ale nigdy radość.
Widzieć wygraną w tym, że udało się, na tyle, na ile jest to możliwe uchronić dzieci. Tak ułożyć relacje, by nadal miały oboje rodziców. By nie czuły się winne, że kochają mamę i tatę. By wiedziały, że rodzice są w stanie współpracować, spokojnie rozmawiać.
Widzieć wygraną w tym, że udało się szybko i sprawnie poukładać kwestie majątkowe, tak, by można było zacząć nowe życie. Przeciętna sporna sprawa o podział majątku wspólnego trwa kilka lat, a rekordziści procesują się nawet kilkanaście lat! Tak, wiem, nikt nie procesuje się tak długo dla przyjemności, tylko dlatego, że tak wyszło i nie jest w stanie inaczej dochodzić swych praw. Ale warto mieć to na względzie podejmując decyzję o sposobie rozstania.
Jeśli patrzymy na wygraną w takich kategoriach, to jasne jest, że na mediację warto się zdecydować nawet, jeśli procesowo jesteś na lepszej pozycji. Bo możesz wygrać sprawę sądową, ale przegrać o wiele ważniejsze rzeczy, np. dobre relacje z własnym dzieckiem.
MIT 3 – Mediacja to kompromis. Każdy musi ustąpić.
To nieprawda. Dobra ugoda to nie kompromis. Dobra ugoda to jest wygrana. Tyle że dla obu stron.
Czy to w ogóle możliwe?
Może znasz taki klasyczny przykład powtarzany w różnych wersjach w podręcznikach i na szkoleniach z mediacji.
Otóż – dwie siostry spierają się o pomarańczę.
Jeśli pójdą do sądu, sąd przeprowadzi postępowanie dowodowe, przeanalizuje argumenty i w końcu rozstrzygnie, której z nich pomarańczę przyznać.
Jeśli zaczną negocjować, być może osiągną „sprawiedliwy” kompromis – podzielą się po połowie.
Jeśli zdecydują się na mediację, okaże się, że tak naprawdę to jedna z nich potrzebuje skórki, bo chce upiec ciasto, a druga środka, bo chce wycisnąć sok. Ponieważ szczerze powiedziały sobie, na czym im tak naprawdę zależy, obie wychodzą wygrane w całości.
To właśnie jest istota mediacji i dobrej ugody.
No dobrze, myślisz sobie pewnie, ładna historyjka, ale jak te pomarańcze niby mają się do sprawy rozwodowej? Ano mają. Pozwól, że opowiem Ci o pewnej sytuacji.
Przyszedł do mnie pan, żebym mu poprowadziła sprawę o obniżenie alimentów, tymczasem po dłuższej rozmowie okazało się, że tak naprawdę, to jemu wcale nie zależy na tym, żeby płacić niższe alimenty, lecz na tym, by widywać się z dzieckiem. Procesowo jego stanowisko wyglądało jasno: chcę niższych alimentów. Ale pod spodem krył się rzeczywisty interes: chcę normalnych relacji dzieckiem.
Mediacja dała rodzicom przestrzeń do przedstawienia swojego punktu widzenia, w rezultacie wypracowali zarówno plan kontaktów, jak i sposób zabezpieczenia finansowych potrzeb dziecka. Minęło już sporo czasu i porozumienie działa.
Klient był zadowolony, bo uzyskał to czego chciał.
Ale zauważ, że nikt z niczego tu nie ustąpił! Nie było żadnego kompromisu. Mediator doprowadził do sytuacji, gdy obie strony szczerze odkryły, na czym im naprawdę zależy i co się okazało? Że chociaż ich stanowiska procesowe były sprzeczne, to ich rzeczywiste interesy sprzeczne nie są.
Witam! Czy może mi Pani powiedzieć jak wyglądają terminy w mediacjach, jeśli kieruje na nie sąd? W przepisach mowa jest o miesiącu, jak to wygląda w praktyce?
Miesiąc – a od stycznia 2016 r. czyli po ostatniej nowelizacji przepisów 3 miesiące – to jest termin, w którym cała mediacja ma się ZAKOŃCZYĆ. Natomiast rozpocząć powinna się jak najwcześniej – mediatorzy starają się na ogół skontaktować ze stronami od razu, nawet tego samego dnia, gdy otrzymają korespondencję z sądu. Można też oczywiście samemu zadzwonić do wyznaczonego mediatora.