Skontaktuj się!

Mam dla Ciebie prezent na Święta!

Anna Koziołkiewicz-Kozak21 grudnia 2015Komentarze (0)

I to prezent – prezent (prezent sensu stricte, jakby powiedział student pierwszego roku prawa zachłyśnięty nowymi, mądrymi słowami ;)), czyli bez marketingowych sztuczek typu „daj mi swój e-mail, to Ci coś dam”.

Prezent właściwie dla Twojego dziecka. Mianowicie, kolorowanka do pobrania autorstwa Natalii Klonowskiej, czyli Jadźka rysuje, opowiadająca o tym, co robi adwokat.

Znajduje się na marginesie bloga, pod zdjęciem.

Skąd się wziął pomysł na kolorowankę dla dzieci? Cóż, jeśli jesteś fryzjerem, lekarzem, czy policjantem, bez trudu znajdziesz mnóstwo książeczek i kolorowanek, które pomogą Ci opowiedzieć dziecku o tym, co robisz, gdy jesteś w pracy. Ale co począć, gdy Twój zawód jest nieco bardziej abstrakcyjny? Pozostaje przygotować materiały samemu, lub poprosić o to bardziej uzdolnioną rysunkowo znajomą 🙂

Na razie kolorowanka została przetestowana w warunkach domowych ze skutkiem następującym: 9-latka nie zainteresowała (stąd wniosek, że adresowana jest raczej do młodszych dzieci), natomiast 5-latka wykorzystała ją dość twórczo. Jak widzisz, postanowiła przenieść mnie z pracy na łąkę oraz na spacer pod gwiazdami – stało się to tak szybko, że nie zdążyłam zdjąć togi 😉

adwokat na łące adwokat pod gwiazdami

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: +48 602 749 861e-mail: annakoziolkiewicz@wp.pl

3 mity o mediacjach rozwodowych

Anna Koziołkiewicz-Kozak18 grudnia 20152 komentarze

Czasem śledzę sobie, na co klikacie i sprawdzam, czy podane linki nadal działają… no i cóż, niestety okazało się, że link do wpisu gościnnego w Składzie Dobrych Wartości prowadzi do chińskich znaczków. Nie wiem, co się stało z nimi, ale ponieważ to, co miałam do powiedzenia jest nadal ważne, wklejam tamten artykuł tu:

Wokół mediacji w sprawach rozwodowych narosło wiele mitów. Czas je obalić.

MIT 1 – Celem mediacji w sprawach rozwodowych jest pogodzenie się (mediacja to forma terapii małżeńskiej).

Owszem, może być i tak, że w toku mediacji dojdziecie do wniosku, że jest jeszcze co ratować. Wówczas warto dać sobie szansę i podjąć taką próbę, zapewne warto skorzystać z pomocy i udać się na terapię. Natomiast mediacja to nie terapia, a mediator to nie terapeuta. Nawet jeśli jest akurat z wykształcenia psychologiem.

Natomiast wiele, jeśli nie większość mediacji „okołorozwodowych” dotyczy nie ewentualnego pogodzenia się, lecz omówienia wszystkich praktycznych kwestii związanych z rozwodem. A naprawdę jest o czym rozmawiać, zwłaszcza jeśli macie wspólne dzieci, a także jeśli macie do rozwiązania kwestie majątkowe.

W ubiegłym tygodniu uczestniczyłam w sprawie rozwodowej, która trwała ok. 30 minut, wszystko odbywało się spokojnie, rozwodzący się małżonkowie wyrażali się o sobie bez emocji (choć emocje rzecz jasna były, zawsze są), z szacunkiem. A co najważniejsze, byli zgodni we wszystkich kwestiach – winy rozkładu pożycia, władzy rodzicielskiej nad wspólnym dzieckiem, alimentów, kontaktów. Sąd po prostu zatwierdził ich propozycję co do sposobu zakończenia małżeństwa nadając jej formę wyroku.

Wiesz dlaczego tak to wyglądało? Bo zaczęli od mediacji. Podczas spotkań mediacyjnych mieli czas i przestrzeń do tego, by w sprzyjających warunkach rozważyć różne możliwości poukładania swoich spraw po rozwodzie. To tam przetoczyły się emocje. Tam mieli możliwość przedstawić swój punkt widzenia.

W rezultacie pozew do sądu to była już tylko formalność, a o wszystkich istotnych sprawach zdecydowali sami, uwzględniając swoją jedyną i niepowtarzalną sytuację, zamiast oddawać je do rozstrzygnięcia obcym osobom.

MIT 2 – Na mediację warto iść tylko wtedy, gdy jestem na przegranej pozycji.

Po pierwsze, warto zadać pytanie, co to jest WYGRANA, w przypadku sprawy rozwodowej… Oczywiście w klasycznym, procesowym znaczeniu, jest to jasne i nie ma o czym dywagować. Sprawa wygrana jest wtedy, gdy sąd uwzględnił wszystkie nasze roszczenia.

Natomiast naprawdę bardzo warto przygotowując się do sprawy rozwodowej spojrzeć na to nieco inaczej.

Widzieć wygraną w tym, że podczas sprawy rozwodowej nie miało miejsce dodatkowe zadawanie sobie ran. Sam rozwód jest wystarczająco trudnym przeżyciem, by jeszcze dodawać do tego ciężki proces. Żadna z osób które przeprowadzałam przez rozwód, a było ich niemało, nie była tym faktem zachwycona. Ponoć jest moda na świętowanie rozwodu, ale ja ni spotkałam nikogo, kto by się z rozwodu cieszył. Owszem, czasem jest ulga, jeśli była to wyjątkowo trudna, raniąca relacja. Ale nigdy radość.

Widzieć wygraną w tym, że udało się, na tyle, na ile jest to możliwe uchronić dzieci. Tak ułożyć relacje, by nadal miały oboje rodziców. By nie czuły się winne, że kochają mamę i tatę. By wiedziały, że rodzice są w stanie współpracować, spokojnie rozmawiać.

Widzieć wygraną w tym, że udało się szybko i sprawnie poukładać kwestie majątkowe, tak, by można było zacząć nowe życie. Przeciętna sporna sprawa o podział majątku wspólnego trwa kilka lat, a rekordziści procesują się nawet kilkanaście lat! Tak, wiem, nikt nie procesuje się tak długo dla przyjemności, tylko dlatego, że tak wyszło i nie jest w stanie inaczej dochodzić swych praw. Ale warto mieć to na względzie podejmując decyzję o sposobie rozstania.

Jeśli patrzymy na wygraną w takich kategoriach, to jasne jest, że na mediację warto się zdecydować nawet, jeśli procesowo jesteś na lepszej pozycji. Bo możesz wygrać sprawę sądową, ale przegrać o wiele ważniejsze rzeczy, np. dobre relacje z własnym dzieckiem.

MIT 3 – Mediacja to kompromis. Każdy musi ustąpić.

To nieprawda. Dobra ugoda to nie kompromis. Dobra ugoda to jest wygrana. Tyle że dla obu stron.

Czy to w ogóle możliwe?

Może znasz taki klasyczny przykład powtarzany w różnych wersjach w podręcznikach i na szkoleniach z mediacji.

Otóż – dwie siostry spierają się o pomarańczę.

Jeśli pójdą do sądu, sąd przeprowadzi postępowanie dowodowe, przeanalizuje argumenty i w końcu rozstrzygnie, której z nich pomarańczę przyznać.

Jeśli zaczną negocjować, być może osiągną „sprawiedliwy” kompromis – podzielą się po połowie.

Jeśli zdecydują się na mediację, okaże się, że tak naprawdę to jedna z nich potrzebuje skórki, bo chce upiec ciasto, a druga środka, bo chce wycisnąć sok. Ponieważ szczerze powiedziały sobie, na czym im tak naprawdę zależy, obie wychodzą wygrane w całości.

To właśnie jest istota mediacji i dobrej ugody.

No dobrze, myślisz sobie pewnie, ładna historyjka, ale jak te pomarańcze niby mają się do sprawy rozwodowej? Ano mają. Pozwól, że opowiem Ci o pewnej sytuacji.

Przyszedł do mnie pan, żebym mu poprowadziła sprawę o obniżenie alimentów, tymczasem po dłuższej rozmowie okazało się, że tak naprawdę, to jemu wcale nie zależy na tym, żeby płacić niższe alimenty, lecz na tym, by widywać się z dzieckiem. Procesowo jego stanowisko wyglądało jasno: chcę niższych alimentów. Ale pod spodem krył się rzeczywisty interes: chcę normalnych relacji dzieckiem.

Mediacja dała rodzicom przestrzeń do przedstawienia swojego punktu widzenia, w rezultacie wypracowali zarówno plan kontaktów, jak i sposób zabezpieczenia finansowych potrzeb dziecka. Minęło już sporo czasu i porozumienie działa.

Klient był zadowolony, bo uzyskał to czego chciał.

Ale zauważ, że nikt z niczego tu nie ustąpił! Nie było żadnego kompromisu. Mediator doprowadził do sytuacji, gdy obie strony szczerze odkryły, na czym im naprawdę zależy i co się okazało? Że chociaż ich stanowiska procesowe były sprzeczne, to ich rzeczywiste interesy sprzeczne nie są.

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: +48 602 749 861e-mail: annakoziolkiewicz@wp.pl

Jak adwokat z Maszyną na wielkie Be wojuje…

Anna Koziołkiewicz-Kozak10 grudnia 20154 komentarze

Chodzi oczywiście o lemowską Maszynę z Konsultacji Trurla, nawiasem mówiąc jedno z moich ulubionych opowiadań Lema, linkuję, bo a nuż jakimś cudem nie znasz, a warto (czasem tak jest, że dobre rzeczy tak jakoś nas omijają).

Przykład 1

Badanie w RODK w Gdańsku wyznaczone na konkretny dzień, w przeddzień telefon od Klienta „miałem wypadek, leżę połamany, nie mogę się ruszyć. W Rzeszowie.” Szybka akcja. Przesyłanie mailem skanów zaświadczeń lekarskich, mail do RODK (bo telefony o tej porze już nikt nie odbiera). Na drugi dzień (dzień badania), godz. 7.30, dzwonię, o dziwo pani odbiera.

  • Dzień dobry, adwokat Anna Koziołkiewicz-Kozak, pełnomocnik pana XY, na dzisiaj jest wyznaczony na godzinę 9 termin badania, przesłałam wczoraj maila z prośbą o zmianę terminu badania.
  • Tak, odebraliśmy, ale my i tak przeprowadzimy badanie bez niego.
  • Ale to jest niemożliwe, teza dowodowa wyraźnie wskazuje, że musi brać udział w badaniu, bez niego nie ma to sensu. A stawić się nie może, bo leży połamany. W Rzeszowie.

(wyczuwam lekkie zawahanie po drugiej stronie – jest nadzieja!)

  • To ja sprawdzę w aktach… o tu jest napisane „w razie niestawiennictwa jednej ze stron, przeprowadzić badanie z udziałem jednej strony”
  • Proszę Pani, ale niestawiennictwo to jest, jak się nie stawił bo nie chciał, a mój Klient się nie stawił, bo nie może. Bo leży połamany. W Rzeszowie.
  • No ale my musimy zrobić badanie, bo tu jest napisane…

(i tak kręcimy się w kółko przez kilkanaście następnych zdań, w końcu Pani, żeby się mnie pozbyć oznajmia)

  • To proszę zadzwonić za pół godziny i poprosić panią psycholog AB.

Za pół godziny:

  • Dzień dobry, adwokat … itd. Czy mogę prosić panią psycholog AB?
  • My nie wiemy, zapytamy się Pani Sędzi.
  • Dobrze, o której mam zadzwonić?
  • No nie wiem..
  • To zadzwonię za pół godziny.

Pół godziny później..

  • Dzień dobry, adwokat … itd.
  • My jeszcze nie wiemy, bo Pani Sędzia jest na wokandzie.

(Cóż, przynajmniej nie zaczęli, tymczasem muszę już wchodzić na rozprawę)

Dwie godziny później, przerwa w rozprawie, dzwonię

  • Dzień dobry, adwokat … itd.
  • Tak, tak.. Wyznaczyliśmy nowy termin.
  • Uprzejmie dziękuję za informację, do widzenia..

Uff… po 4,5 godzinach udało się załatwić sprawę, która na zdrowy rozum wydawałaby się oczywista…

 

Przykład 2

Stwierdzenie nabycia spadku, Klientka jest spadkobierczynią nie z rodziny, czyli na zgłoszenie nabycia spadku ma tylko 1 miesiąc a nie pół roku. Do zgłoszenia potrzebuje dokument z sądu – postanowienie z pieczątką, że jest prawomocne. Termin powoli upływa, więc dzwonię dopytać się. W końcu, kiedy już naprawdę nie można czekać, jadę. Omijam Biuro Obsługi Interesanta, niezgodnie z procedurą udając się prosto do sekretariatu.

Rozmowa w sekretariacie.

  • Dzień dobry, adwokat Anna Koziołkiewicz-Kozak, pełnomocnik pani… itd.
  • Proszę iść do Biura Obsługi Interesanta.
  • BOI mi tego od ręki nie załatwi, a sprawa jest pilna, za 2 dni upływa mojej Klientce termin do zgłoszenia nabycia spadku w urzędzie skarbowym.
  • Ale postanowienie jeszcze nie jest gotowe.
  • No właśnie dlatego, że nie jest gotowe, przychodzę z prośbą do Pań, żeby mi je przygotować, ponieważ za 2 dni … itd.
  • Ale my nie możemy tego przygotować ot tak od ręki.
  • Dlaczego? Przecież tu chodzi o pieczątkę i podpis na kopii postanowienia.
  • Ale koleżanka która ma to zrobić jest na sali.
  • To może któraś z Pań mogłaby ją zastąpić i mi przygotować? Wiem, że Panie mają dużo swojej pracy, ale sprawa jest pilna, ponieważ za 2 dni… itd.
  • Nie ma takiej możliwości.
  • A czy mogłabym rozmawiać z Panią Kierownik Sekretariatu.

(Pani znika, po jakimś czasie pojawia się kierowniczka sekretariatu)

  • Dzień dobry, adwokat Anna Koziołkiewicz-Kozak, pełnomocnik pani… itd.
  • Ale ja nie mogę polecić komuś innemu, żeby to zrobił.
  • Rozumiem, że taka jest procedura, niemniej sprawa jest pilna i muszę w dniu dzisiejszym uzyskać to postanowienie.

(kręcimy się w kółko przez następnych parę zdań, po czym używam sprawdzonego już nieraz chwytu)

  • Proszę Pani, przez ten czas, kiedy Panie mi tłumaczycie, że nie możecie mi tego przygotować, już dawno byłoby to gotowe.

(wyczuwam lekkie zawahanie i poirytowanie na zasadzie – chyba nie uda się jej spławić)

  • No dobrze. Ale to potrwa.
  • W porządku, rozumiem, zaczekam.

Po jakichś 15 minutach od tego momentu wyszłam z sądu z postanowieniem.

Takich rozmów przeprowadzam wiele, a Maszyna na wielkie B ma się dobrze. Piszę to po to, żebyś drogi Czytelniku zobaczył, że na tym też polega praca adwokata… chociaż muszę się przyznać, że w pewnej sprawie nie dałam rady i wysłałam mego Klienta osobiście, z uroczym małym synkiem na ręku – dopiero tak uzbrojony Maszynę pokonał.

Przy okazji serdecznie pozdrawiam wszystkie miłe i pomocne panie z sekretariatów, biur obsługi interesanta, czytelni itp. Takich jest naprawdę większość. Choćby dzisiaj – zadzwoniła do mnie pani z sekretariatu po to, by mnie poinformować, że jedna ze stron, które przysłano do mnie do mediacji przysłała pismo, że mediacji nie chce. Tym telefonem zaoszczędziła mi pracy, bo nie muszę już dzwonić do stron i wysyłać pisma do sądu.

maszyna

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: +48 602 749 861e-mail: annakoziolkiewicz@wp.pl

Alimenty a koszty mieszkaniowe

Anna Koziołkiewicz-Kozak26 listopada 201522 komentarze

Czytelniczka pyta:

Jak się oblicza koszty mieszkaniowe dziecka? Koszty wynajmu, czynszu i opłat przez 2? Mój były się upiera ze koszty dziecka to różnica pomiędzy kosztami wynajmu mieszkania dwupokojowego a kawalerki, bo ze standard życia mi się podnosi i on się nie będzie do tego dokładał. Czy tak to interpretuje sąd?

Według moich kalkulacji koszt mieszkania/2 = 1100zl i to by były koszty dziecka
Mój eks uważa że: wynajem mieszkania dwupokojowego 2200zl – wynajem kawalerki 1600zl = 600zl.

Zacznę od tego, że wydatki „mieszkaniowe” ponoszone przez jednego z rodziców, czyli opłaty za gaz, prąd, wodę, śmieci, internet, telefony, ubezpieczenie domu i podatek, a nawet rat kredytu, to są wydatki służące zaspokojeniu usprawiedliwionych potrzeb małoletnich dzieci. Jest to oczywiste, gdyż bez uiszczenia tych opłat, nie byłoby możliwe zapewnienie dzieciom właściwych warunków mieszkaniowych.

Natomiast interesującą kwestią poruszoną przez Czytelniczkę jest, jak te koszty wyliczyć – czy jest to ułamek wszystkich wydatków „przypadający” na dziecko, czy też może różnica w kosztach utrzymania w porównaniu do stanu, gdyby nie było dziecka?

Otóż podstawową zasadą jest, że nie liczymy kosztów hipotetycznych, lecz te ponoszone. Jeżeli dla zapewnienia dziecku właściwych warunków konieczny jest wynajem mieszkania za 2.200 zł, to przy 2 zamieszkujących osobach, koszt przypadający na dziecko to 1100 zł. To jest realnie ponoszony koszt i tego należy się trzymać.

Ta sama zasada będzie dotyczyła innych wydatków mieszkaniowych.

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: +48 602 749 861e-mail: annakoziolkiewicz@wp.pl

Alimenty nie zawsze 50 na 50

Anna Koziołkiewicz-Kozak24 listopada 20153 komentarze

Czytelniczka pyta:

Czy mogłabym uzyskać bliższe informacje dotyczące tego przepisu „że rodzic który opiekuje się dzieckiem na co dzień, w mniejszym stopniu może przyczyniać się finansowo, gdyż jego osobisty wkład liczy się jako alimentacja”.

Z zasady nie przytaczam tu przepisów, ale dzisiaj robię to wyjątkowo na wyraźną prośbę – wspomniany przepis to art. 135 § 2 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego:

„Wykonanie obowiązku alimentacyjnego względem dziecka, które nie jest jeszcze w stanie utrzymać się samodzielnie albo wobec osoby niepełnosprawnej może polegać w całości lub w części na osobistych staraniach o utrzymanie lub o wychowanie uprawnionego; w takim wypadku świadczenie alimentacyjne pozostałych zobowiązanych polega na pokrywaniu w całości lub w części kosztów utrzymania lub wychowania uprawnionego.”

Ten przepis to wyraźne postawienie sprawy – rodzice mają wobec dziecka 2 rodzaje obowiązków:

  1. finansowe, czyli dostarczenie materialnych środków utrzymania – mieszkania, wyżywienia, ubrania, pomocy szkolnych, odpoczynku itp.
  2. osobiste, czyli dbanie o rozwój fizyczny i umysłowy dziecka – opieka, zmiana pieluchy u młodszego, a pomoc przy odrabianiu lekcji u starszego, przygotowywanie posiłków itp.

I oba te obowiązki są równie ważne.

Między innymi dlatego właśnie nie jest tak, że właściwą kwotę alimentów uzyskujemy automatycznie dodając wydatki na dziecko i dzieląc przez 2.

I dlatego np. w przypadku niemowlęcia, którym opiekuje się tylko mama (i z tego powodu nie pracuje), tata może być zobowiązany do pokrywania kosztów finansowych nawet w całości.

 

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: +48 602 749 861e-mail: annakoziolkiewicz@wp.pl