„Nowe przepisy, które mają rozpropagować mediacje w sporach konsumenckich i gospodarczych, nie zadziałają, bo Polacy nie są ludźmi chętnymi do rozmów – wolą za wszelką cenę udowodnić swoją rację, mówi adw. Tomasz Cyrol, ekspert od mediacji przy UJ” – w tekście opublikowanym w Gazecie Wyborczej z 7 maja 2015 r. „Ekspert: nowe promediacyjne przepisy nie zadziałają, bo Polacy nie chcą się dogadywać”.
Jego zdaniem „Polacy nie są ludźmi chętnymi do rozmów”, a poza tym „Mamy słynne spory o miedzę, które trwają wiele lat, gdzie wnuk adwokata, który zaczął prowadzić sprawę, kończy tę sprawę, albo jeszcze przekazuje ją swemu synowi. A wynagrodzenie pełnomocników przewyższa wielokrotnie wartość przedmiotu sporu”.
Nie jest to ocena zgodna z moim doświadczeniem. Od 12 lat rozmawiam regularnie z osobami tkwiącymi w sporze. I szczerze mówiąc nikt jeszcze nie mówił, że marzy o tym, by iść do sądu i procesować się tam przez kilkanaście następnych lat. Owszem, czasem nie ma innego wyjścia, ale naprawdę nikt nie preferuje takiego rozwiązania.
Zaczęłam się zastanawiać, czy może to do mnie trafiają osoby bardziej skłonne do poszukiwania rozwiązań, niż do walki? Bo rzeczywiście, czasem zdarza się, że ktoś przychodząc do mnie, mówi, że przyszedł właśnie do mnie, bo ja zajmuję się również mediacją, a jemu zależy na tym, żeby sprawę zakończyć szybko i najlepiej polubownie.
Więc może stykam się z niereprezentatywną grupą?
Ale nie. Statystyka też przeczy tezie Pana Mecenasa zaprezentowanej w cytowanym artykule.
W grupie branżowej – mediacyjnej na facebooku cytowany artykuł wywołał niedowierzanie, a mediatorka Renata Podgórska – Kancelaria Mediacyjna Na-Tak podała link do bardzo ciekawej ekspertyzy: J. Arcimowicz, Potencjał społeczny poradnictwa prawnego i obywatelskiego w Polsce. Analizy i Opinie nr 132/2013
Ekspertyza ta podkreśla potencjał tkwiący w koncyliacyjnych postawach Polaków, a także dystans do oficjalnych (sformalizowanych) procedur rozwiązywania konfliktów i sporów.
Na pytanie, jaki sposób rozwiązania sporu jest lepszy, 32% wybrało odpowiedź „rozwiązanie sporu przez instytucję urzędową (np. sąd), która ma władzę i może narzucić rozstrzygnięcie?”, a 52 % ” rozwiązanie sporu przez postronnych ludzi, którzy mogą jedynie doradzić zwaśnionym jak postępować? (16% respondentów wskazało, „trudno powiedzieć”.
W przywołanym sondażu większość respondentów stwierdziła także, że najbardziej sprawiedliwe i najbardziej skuteczne jest ich porozumienie się bez udziału osób z zewnątrz (68% i 50%), zaś na drogę sądową jako najbardziej sprawiedliwą i najbardziej skuteczną wskazało 17% i 24% badanych.
Ekspertyza wskazuje także na postępujące po 1989 r. zjawisko „prywatyzacji sporów”, czyli mniejsza gotowość do użycia sądów i innych oficjalnych organów do ich rozstrzygania.
Więc chyba jednak jest raczej tak, jak mi się wydawało.
Szanowna Pani Mecenas,
niestety moja konferencyjna wypowiedź nie została przytoczona w całości.
Podtrzymuję pogląd, że w naszym kraju dużo ludzi woli „walkę” w sądzie niż rozmowy. Część z tych osób ma po prostu taki charakter, a część nie jest świadoma istnienia mediacji czy innych, podobnych form. Proszę zwrócić także uwagę, że w przytoczonych przez Panią Mecenas badaniach zadano pytanie o to, jaki sposób jest lepszy, a nie z jakiego sposobu strony korzystają.Gdyby rzeczywiście ludzie realizowali swoje deklaracje w tej materii, to liczba postepowań mediacyjnych byłaby podobna do liczby postępowań sądowych bądź nawet większa. W rzeczywistości natomiast jest dużo mniejsza.
Konkluzja mojego wystąpienia, która w notatce prasowej została przedstawiona jedynie w części jest jednak trochę inna, niż kwestia chęci udziału w mediacji.
W mojej wypowiedzi chodziło o to, że samymi zmianami legislacyjnymi nie zagwarantujemy rozwoju mediacji (w znaczneniu większej liczby postępowań), a tym bardziej nie zagwarantujemy skuteczności mediacji (w znaczeniu większej liczby zawieranych ugód). Uważam, że równie ważne, a być może ważniejsze jest propagowanie mediacji, organizowanie kampanii społecznych itp. Po prostu zachęcanie do mediacji. I mam nadzieję, że w tej kwestii Pani Mecenas się ze mną, przynajmniej w części zgadza.
Pozdrawiam ciepło
adw. dr Tomasz Cyrol
Szanowny Panie Mecenasie!
Witam serdecznie u mnie i dziękuję za odniesienie się do mojego tekstu.
Tak już jest niestety, że z dłuższej i merytorycznej wypowiedzi bywają wyłuskane 2-3 najsoczystsze zdania, które pozbawione kontekstu niekoniecznie dokładnie oddają przesłanie wypowiedzi…
Zdanie „Polacy nie są ludźmi chętnymi do rozmów” brzmiało jak uogólnienie i z takim uogólnieniem nie mogłam się zgodzić.
Po zmiękczeniu, że jest to „dużo ludzi”, nie wiem – dysponuję jedynie własnym doświadczeniem i dodatkowo z dużym zainteresowaniem przeczytałam przywołaną ekspertyzę.
Natomiast mi osobiście wydaje się, że angażowanie się w wieloletni spór stosunkowo rzadko wynika z woli walki i chęci udowodnienia swojej racji, choć na pewno i tak bywa, a jednak częściej z braku wiedzy, że można inaczej (tu się zgadzamy), lub z silnych emocji, których nie udało się wyrazić inaczej (wówczas sprawa sądowa, nieraz bardziej o zasadę niż rzeczywistą korzyść wynikającą z wygranej, jawi się jako jedyna opcja wyjścia ze sporu z twarzą)
Rzeczywiście wiedza na temat mediacji nie jest bardzo duża, ale jeśli rozmawiam w kancelarii z klientem o możliwych sposobach rozwiązania problemu, to nawet jeśli wcześniej nie słyszał o mediacji, to po wyjaśnieniu zazwyczaj reakcja jest pozytywna. Czasem towarzyszą tej pozytywnej reakcji wątpliwości (nie wiem czy z nim / z nią da się rozmawiać), ale najczęstszą reakcją jest – „tak, gdyby się udało, to to byłoby najlepsze”.
Wiedza na temat istoty mediacji jest stosunkowo niewielka niestety także wśród pełnomocników, mediacja kojarzona jest z kompromisem, czyli częściową porażką. Czymś co można ewentualnie podjąć, jeśli sprawa jest do przegrania, pokazaniem swojej słabości (nie umiem wygrać sprawy, więc proponuję mediację). Normą są odpowiedzi na propozycję mediacji: „ale my nie widzimy możliwości zawarcia ugody”, „to Pani Mecenas, proszę przesłać mi mailem Wasze propozycje”…
Oczywiście „huraoptymizm”, że przepisem można zmienić rzeczywistość, rzadko kiedy jest uzasadniony, choć przykłady zza granicy (chociażby Włoch) pokazują, że jednak jest jakieś przełożenie regulacji prawnych na liczbę mediacji. Natomiast co do utożsamiania skuteczności mediacji z odsetkiem ugód, osobiście byłabym ostrożna. Jest to, rzecz jasna, bardzo klarowne kryterium i w dużej mierze (jeśli nie przede wszystkim) o to chodzi, jednak trzeba uważać, by do mediacji nie podchodzić zbyt zadaniowo. Nie zawsze ugoda jest możliwa, czasem nawet mimo braku ugody w mediacji, strony zawierają potem ugodę w sądzie, czasem „tylko” poprawia się ich sposób komunikowania się (co bywa bardzo ważne, jeśli pozostają w jakiejś relacji, np. są rodzicami) – pozwolę sobie odesłać do mojej rozmowy na ten temat z Panią Mecenas Dominiką Mróz-Krysta na jej blogu: Czy możliwa jest ugoda bez ugody?
Istotnie zgadzamy się, że ważne jest propagowanie mediacji (zapewne ważniejsze od zmian prawnych) i w tej kwestii niewątpliwie jesteśmy po tej samej stronie „barykady”, nawet jeśli różnimy się w ocenach i diagnozach.
Serdecznie pozdrawiam!
adw. Anna Koziołkiewicz-Kozak
Witam! Dziękuję za nawiązanie. Z przyjemnością włączę się do dyskusji i podzielę takim doświadczeniem. „Niechęć do rozmów” wynikać może z najrozmaitszych czynników. Zaobserwowałam, że zdarza się, że jedno z małżonków/rodziców wręcz namawia do mediacji, a drugie jest na nie. Często tym czynnikiem „hamującym” bywają emocje. Najczęściej na nie jest ten, który nie pogodził się z rozstaniem a rozmowę i ugodę z drugim odczuwa wewnętrznie jako upokorzenie na zasadzie: „Straszny współmałżonek mnie rzucił, a ja mam mu/jej coś podpisać”
Pozdrawiam serdecznie dyskutantów! Zapraszam do lektury bloga i współpracy 😉
To trafne uzupełnienie, dziękuję 🙂
Faktycznie rozmowa jest bardzo trudna, a często niemożliwa, jeśli strony są w różnych fazach konfliktu. Fazy określane przez psychologów jako:
1. zaprzeczenie (nie przyjmuję do wiadomości, że to się dzieje)
2. żałoba (czyli ta faza, o której pisze Pani Mecenas, towarzyszy jej żal, poczucie krzywdy, lęk)
3. złość, gniew (poczucie porażki, agresja)
nie sprzyjają konstruktywnej rozmowie.
Często jest to możliwe dopiero w ostatniej fazie określanej jako „rekonstrukcja”. Wówczas pojawiają się plany na przyszłość, jest możliwe potraktowanie zaistniałej sytuacji jako problemu do rozwiązania.